15 stycznia 2014

O chandrze

Chandra. Dopadła mnie. Jestem pewna, że to przez pogodę. Nie lubię zimy. Lato no, a w szczególności wiosna  to moje ulubione pory roku. Rano powieki strasznie ciężkie. Jakoś udaje się podnieść. Podchodzę do szafy. Nic w niej dla mnie nie ma. Podchodzę do lustra i patrzeć nie mogę. Przeglądam zdjęcia w folderach i nic mi się nie podoba. Bo nudne, bo takie same, bo nieciekawe. Na dodatek przez śnieg pierwsza majuszkowa podróż PKSem odroczona. Aaaa. Mój paluch prawej stopy. Zaatakowany dzisiaj ze zdwojoną siłą. Pierwszy atak spowodowany krzesełkiem posiłkowym Majki. Drugi cios wymierzyła mi Jeannette Kalyta i jej "3550 cudów narodzin". To samo miejsce no jak?! Kuleję. Chandra dwudniowa. Zrobiłam sobie kakao. Dużo kakaa. Pomogło. Chandra sobie poszła. Niech nie wraca. A sio! Szkoda tylko, że paluch dalej boli. :)


Pozdrawiam
Katjuszka