Niedziela. Dzień Mamy. Rano zakupy i świeże truskawki no bo przecież to mogą być ostatnie truskawki. Gdzieś tam z tyłu głowy myśl, że może to dzisiaj. Dzień doskonały. Dokładnie trzydziesty dziewiąty tydzień ciąży. Walizka spakowana. Poślubiony w domu. Od rana jakieś takie smyranie w brzuchu. Nie ból. Na obiad pstrąg. Wieczorem mamy oglądać finał "X factora". Czuję, że coś tam w dole, ale to nadal nie jest ból. Kładę się i staram się liczyć. Zero regularności. Poślubiony już chce jechać, no bo przecież Pani Doktor kazała jak cokolwiek poczuję. Ja się złoszczę na niego, no bo znowu histeryzuje. 18. zadzwoniłam. Trochę dla świętego spokoju. Mamy jechać do szpitala, ale mam urodzić jutro, bo moja Pani Doktor dzisiaj nie pracuje. Obiecuję, że dzisiaj nie urodzę. Czekamy na taksówkę. Mam ubrane tenisówki, dżinsy, biały podkoszulek, i luźny sweter, na szyi wisiorek z serduszkiem. Jedziemy, jedziemy, jedziemy. Pewnie będziemy czekać i czekać. Chyba mi przeszło! Ale będzie wstyd! Będę się musiała tłumaczyć! Taksówkarz chce podjechać pod same drzwi izby przyjęć. Gdzie tam, ja przecież sama! Izba pusta. Pukam nieśmiało, mówię, że mam skurcze, chociaż przecież tylko coś smyra! Ale Pani doktor kazała no i trzydziesty dziewiąty tydzień. 19. Ktg. Proszę, proszę, żeby były skurcze! Żeby nie wyszło, że jestem nadgorliwa. Są! Regularne. Co 10 minut! Uff. Zubilewicz wita się z widzami. Ciekawa jaka będzie jutro pogoda. Chyba muszę do toalety! Gdzie ta położna? Jest! Dowiedziałam się, że lekarz na mnie czeka. Oj nie, ten którego się bałam, kiedy leżałam na patologii. Ale ja jeszcze muszę do toalety. Pozwolili! Poślubiony pod drzwiami. I co i co? No nie wiem no. Muszę siku. Drzwi zasunięte i nie da się ich rozsunąć. Toż to głupota na porodówce! Udało się przecisnąć. Tak jak myślałam, chyba coś tak mokro! Olaboga! To już, tak po prostu? A ja nic nie wiem? Badanie. Jeszcze nic się nie zaczęło. Lekarz pyta gdzie mieszkam. A ja kłamię, że tak bardzo boli jak nigdy! Przyjmą mnie na porodówkę. Uff. Wywiad. Lekarz mówi, że jestem chyba zdenerwowana. No a jaka mam być. Poślubiony znowu miał rację! Mąż ma zawsze rację, odpowiada lekarz. Całkiem sympatyczny i po co się go bałam. Piżamka, szlafrok, japonki, winda. Porodówka! 3 raz, ale w końcu bezpieczny tydzień. Nie obejrzymy X factora! Badanie. Duuużo wody. Kroplówka. Każą chodzić, chodzę. Boli, lekko. Mówię do Poślubionego, że jeśli tak wygląda poród no to ja mogę rodzić codziennie. Kule! Japonki mnie obcierają! To mnie bardziej boli niż te skurcze. Oj boli mocniej, mocniej, mocniej. Nooo chyba cofam moje słowa. Każą się położyć. No i mam pustkę w głowie! Aaaa! Sms do Pani Doktor, przecież miałam napisać. W ktg skurcze, leżę na porodówce. Pozdrawiam. Zaraz odpowiedź. Udanego porodu do zobaczenia jutro. Pamiętam, że zapytałam o znieczulenie i zaraz podpisywałam zgodę. Anestezjolog i wkłucie, dwa razy, a co! Nie boli! Łał! To działa. Zaczęło znowu boleć. Poślubiony pije malinową herbatę mmm. A ja mogę tylko wodę. Znowu pustka. Boli, ja nucę wlazł kotek na płotek. Nie chce być dotykana, głaskana, miziana. Chcę sama! Zamknąć oczy, zacisnąć zęby i nucić wlazł kotek. Poruszenie. Jakiś nagły zabieg w planach. Aaaa moje znieczulenie? Znowu udaję, że nie daję rady, profilaktycznie, żeby o mnie nie zapomnieli. Dostałam, ale nic nie pomogło. No tak musi być. Badanie. 7 cm. ooo to znaczy będzie kryzys. Zaraz potem 10 i znowu poruszenie, a ja szczęśliwa, że już bliżej mety. Gdzie tam. Zmiana dyżuru. Badanie, 7 cm. Ejj tak nie wolno ja już się cieszyłam! Ale już niedługo 7 no i moja Pani Doktor ma przyjść. O Pani Kasia. Oooo jak to dobrze, że przyszła. Pytam jak długo jeszcze? Maksymalnie godzina. No bo dłużej to ja nie chcę! Mija godzina, druga. Studentki są! Jedna bierze mnie za rękę. No, a przecież obok Poślubiony. Zabroniłam mu. Będzie zazdrosny! Lekarze chodzą, badają, oglądają, dyskutują. A ja myślę sobie, że sekundy wciąż lecą i coraz bliżej. Przychodzi Pani Doktor, mówi, że potrzebne vacum. W porządku, ale czy to małej nie zaszkodzi? Kiedy? Już. No i składają to łóżka w błyskawicznym tempie. Mówią, żeby nie przeć no to nie prę. Każą przeć to prę. Boję się o Poślubionego. Mówię, żeby usiadł. Pani Doktor pyta co się dzieje? Mówię, że boję się o męża, żeby usiadł. Wszyscy każą mu usiąść. On stoi no! Jedna próba nie udana, druga, trzecia! 10.20 Majuszka na moim brzuchu. Moja! Taka maleńka. Od razu otwiera oczy patrzy! Ciekawska no! Poślubiony odcina pępowinę. Dumna jestem! Majusza szuka jedzenia. Jaka mądra! Zakładają jej czapeczkę, a my dalej sobie tak leżymy. Leżymy, leżymy, leżymy. Przyklejone do siebie, ale po drugiej stronie. 1,5 godziny tak przeleżałyśmy, a obok Tata, już nie prawie Tata. Mierzenie, ważenie. 52 cm, 3320 g, 10 punktów. Doskonała. Z bujną czupryną. Leży teraz obok w tym czymś dziwnym plastikowym. Tak mijają cztery godziny, a ja uwierzyć nie mogę. Jesteśmy Rodzicami! Tak sobie wspominam ten dzień, bo za parę dni mija PÓŁ ROKU! Chociaż tak trudno w to uwierzyć. Już prawie pół roku ten nasz mały cud jest z nami.
Pozdrawiam,
Katjuszka
vacum i u nas. z Mikim. ciezko bylo...
OdpowiedzUsuńfajnie ze napisalas
dziecko to największy skarb jaki możemy dostać:)fajnie powspominac;)
OdpowiedzUsuńz notki wynika że tak strasznie nie było heh:P
ps.a czemu zabroniłaś"brania za rękę"?
Bo mnie to drażniło :)
UsuńU nas już niedługo i też będę wspominać:) W którym szpitalu rodziłaś?
OdpowiedzUsuńw IMiD :)
UsuńPięknie o tym piszesz. Choć ja CC miałam to i tak mój skarb tuliłam już 15 min po urodzeniu a te 15 min tulił tatuś:)
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś :) Aż ja powróciłam myślami do swojego pierwszego...Piękne chwile, najpiękniejsze :)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńFantastyczny wpis! czytałam z zapartym tchem!
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać takie opisy :) aż ciarki przelatują po plecach
OdpowiedzUsuńPiękny post, piękne zdjęcie, pięknie u Ciebie jak zawsze! Ps. I super, że taki długi ;-)) Ściskamy Was mocno!
OdpowiedzUsuńPięknie napisane...a czas przy dzieciach zawsze leci dwa razy szybciej niż bez nich:)
OdpowiedzUsuńOj tak. Gna jak szalony. :)
UsuńUwielbiam czytać Twojego bloga! Idealnie potrafisz wszystko opisać:)
OdpowiedzUsuńpiękne, eh i u mnie odżyły wspomnienia;)
OdpowiedzUsuńczęściej takie notki prosimy:)
OdpowiedzUsuńPostaram się ,ale często czasu brak, albo weny. :)
UsuńU nas też zzo i "umrę" położna się śmiała, że o niego się boje. Bujna czupryna również. Pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńPiękne masz wspomnienia. Fajnie, że od razu mogłaś być z Mają. Mi po cc tylko na chwilkę pokazali Jeremiego i mogłam go przytulic dopiero po ok. 2 godzinach, ale też szybciutko się ,,przyssał" i tak jest do dziś-to nasz ulubiony sposób spędzania czasu razem. A wracając do wspomnień to zadziwiające jak jesteśmy w stanie zapomnieć, że poród boli- jeśli policzy się ile trwał u Ciebie i dodatkowo vacum...-to nie mogła być czysta przyjemność, ale czytając wpis ma się wrażenie, że ważna jest tylko ta chwila kiedy zobaczy się dziecko- i tak właśnie jest. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńhttp://mybigtinylove.blogspot.com/
Pięknie napisane. Niesamowite, że juz zaraz minie pół roku. U nas też niewiadomo kiedy minęły 4 miesiace, aż szkoda że te maluszki już coraz większe.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że się czasu nie da zatrzymać. Z drugiej jednak strony czeka się na te pierwsze kroki, słowa itd. :)
UsuńRelację czytałam z uśmieszkiem na twarzy. :) Też chcę tak to wszystko wspominać :)
OdpowiedzUsuńKochana ale się rozpisałaś ;) Cudna relacja. Uwielbiam Twoje posty. Podziwiam Cię że w kilku zdaniach potrafisz zawrzeć cały sens.
OdpowiedzUsuńJa też ten dzień pamiętam ze szczegółami, wszystko potoczyło się tak szybko... Przyjęli mnie o 20 i stwierdzili, że to tylko skurcze przepowiadające i teraz sobie jeszcze poleżę. O północy kazali przeć, a 00.20 Oliwia już krzyczała :) Teraz ma 18 miesięcy, a ja znów czekam. To już piąty miesiąc :)
OdpowiedzUsuńBardzo szybko! U nas trwało 15 godzin! :)
UsuńGratulację!
Uwielbiam takie długie wpisy! Czyta się z zapartym tchem, jak juz to ktoś wyżej napisał! :)
OdpowiedzUsuńWięcej takich! Widzę, że nie tylko ja nie lubię takich wpisów z jedną linijką tekstu. :)
PS nie stresowałaś się, że mąż widzi cały poród? Pytam z ciekawości bo ja wolałam rodzić jednak sama, a mąż żeby nie widział tych strasznych scen. Hah :)
Nie stresowałam się. Bardzo się cieszę, że był przy mnie. :)
UsuńPiękne wspomnienia. Wasza córcia na pewno będzie miała co czytać jak podrośnie!:)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane :)
OdpowiedzUsuńja teraz pilnie śledzę Twojego bloga, bo moja siostra ma rodzić pod koniec grudnia/początek stycznia, więc tematyka dość bliska ;)
pozdrawiam :))
Powodzenia dla Siostry! :)
UsuńMasz lekką rekę do pisania. :-). U mnie 2x cc... Moja Majuszka jest czerwcowa i ma 6,5 roku a Fifi za jakies 2 tygodnie skonczy roczek :-) A z jakiej miejscowości na górnym śląsku pochodzisz? Pozdrawiam pigułę. Marzena
OdpowiedzUsuńzgadzam się z przedmówczynią, lekką rękę masz;) aż się chce dzieci rodzić:P
OdpowiedzUsuńo 10:20 czy 22:20? Ja swoją Agacinkę też o 22:15 urodziłam :)
OdpowiedzUsuńdobrze zapisać te chwile, umykają, mimo wagi wydarzenia... :)
OdpowiedzUsuńPS nadrabiam zaległości! :))